Moja Historia, początki
Moja Historia,
początki
Zatem Plan
podróży był taki, że w kilka miesięcy uda Nam się zobaczyć te 2 kreski na
teście. Rok starań? Nigdy w życiu, na pewno Nam się uda szybciej, przecież
jesteśmy zdrowi.
Natomiast życie
go szybko zweryfikowało i skierowało Nas na dłuższą drogę, czyli objazd pełen
zakrętów, jazdy pod górę, dołków, w które czasami wpadaliśmy, żeby za chwilę z
nich wyjść i jechać dalej… bo przecież na pewno za tym zakrętem już będziemy u
celu…
Pierwszy
kryzys – Boże Narodzenie 2019
Za ostrym
zakrętem rozpędzeni, zaliczyliśmy pierwszy dołek na drodze. W relacji będę się
głównie skupiać na moich przeżyciach, dlatego będę się zwracać do Ciebie w
pierwszej osobie. Poświęcę też czas na opis mojej relacji z mężem, wspólnych
rozmów i przemyśleń.
Wpadłam w dołek,
poodbijałam się, było kilka siniaków a wiadomo jak to z bliznami bywa, zostają na
dłużej, więc pamiętam to jakby wydarzyło się dziś.
Miałam dostać @
dokładnie w Wigilię, ale na kilka dni przed pojawiło się delikatne plamienie,
które trwało 1,5 dnia i zniknęło. Podkreślę, że nigdy wcześniej coś takiego mi
się nie zdarzyło, więc od razu zaczęłam wertować internety, czytać fora kobiet
i wniosek nasuwał się jeden – to jest plamienie implantacyjne, na bank jestem w
ciąży, huraaa, udało się. Dostaniemy wymarzony prezent na święta. Zrobiłam test
ciążowy na 2 dni przed terminem @ i wyszedł negatywny. No to dalej szukam na
tych forach i już wiem, pewnie zrobiłam za wcześnie, skoro dopiero co doszło do
implantacji, poczekam. Sprzątałam w domu i co chwilę dotykałam swojego
brzuszka, mało tego, ja czułam, że tam już rozwija się nowe życie. Wiedziałam,
że na pewno się udało. Jaka to była radość, że w 3 miesiącu starań się udało.
W Wigilię
obudziłam się rano z bólem w podbrzuszu, moja pierwsza myśl – To nie może być
@!!! NIEEEEE, przecież ja miałam plamienie implantacyjne. Poszłam do łazienki i
popłynęły te „łzy krwi”. Przez dwie godziny leżałam w łóżku zwijając się z
bólu, ale to nie fizyczny ból mi dokuczał, to był ten gorszy rodzaj – BÓL Psychiczny.
Nie miałam sił szykować się na wieczerzę wigilijną, bo nie umiałam się pierwszy
raz w życiu cieszyć z tej magii świąt. Moje serce rozpadło się na miliony
drobnych kawałków, a ja przysypana tym gruzem, nie potrafiłam wstać, otrzepać
się i iść dalej. Nie chciałam tego, wolałam tam zostać i dalej cierpieć… Miałam
w sobie tyle żalu do życia, do losu, do Boga – dlaczego? Dlaczego dostałam
nadzieję, zaczęłam się już cieszyć i nagle wszystko prysnęło, pękła bańka
mydlana…
Nie trudno się
domyślić, że to były dla mnie trudne święta – robiłam dobrą minę do złej gry z
przyklejonym uśmiechem a w środku płacząc.
Po świętach, w
styczniu 2020 roku uruchomiłam lawinę badań. Przecież skoro 3 miesiące się
staraliśmy i nic nie wyszło a ja miałam jakieś dziwne plamienia, to muszę iść
jak najszybciej do lekarza. Umówiłam się na wizytę do ginekologa, który mnie
uspokajał, mówiąc – Państwo jeszcze tak krótko się staracie, trzeba wyluzować.
Kocham te słowa: no weź wyluzuj, to od razu Wam się uda! Do wyluzowania się
było mi daleko i wtedy to ja nawet tego nie chciałam, byłam w jakimś amoku.
Lekarz zlecił mi badania krwi (wszystkie hormony, standardowe badania dla
kobiet w ciąży – różyczka, toksoplazmoza, cytomegalia itd.). Wszystkie wyniki
wzorowe, progesteron w drugiej fazie cyklu 18,40 ng/ml, więc te plamienia to na
pewno nie był efekt niedomogi lutealnej, którą w międzyczasie sama sobie zdiagnozowałam.
To skoro u mnie
wszystko dobrze (bo AMH mam 3,33), to przyszedł czas na badanie nasienia mojego
męża. I nagle świat mi się zawalił, bo lekarz powiedział, że parametry mogłyby
być lepsze. Wyniki były odrobinę poniżej norm, morfologia 2%. Wtedy pierwszy
raz w swoim życiu doświadczyłam ataku paniki, nie mogłam złapać tchu, płakałam
tak, jakby ktoś wylewał wodę wiadrami na moją poduszkę. Styczeń 2020 roku to
był moment, w którym wpadłam w dołek, próbowałam niezdarnie się z niego
wydostać. Analizowałam wyniki męża czytając fora internetowe. Łapałam się tych
kilku wypowiedzi, jak koła ratunkowego. Ktoś napisał, że z dużo gorszymi
parametrami zaszedł naturalnie w ciążę. Wtedy nie brałam nawet pod uwagę pójścia
do kliniki niepłodności – inseminacja, in vitro? Nigdy w życiu, to nie dla Nas,
przecież uda się naturalnie…
Komentarze
Prześlij komentarz