Coaching Płodności
To był dla mnie
przełomowy etap, ponieważ pierwszy raz trafiłam na osobę, która mnie rozumie i
nie daje głupich rad, których już nie mogłam słuchać: „będzie dobrze,
wyluzujcie, zobaczysz uda Wam się, tylko na spokojnie, bla bla bla”.
Monika
wysłuchała moich łez, bólu, jaki noszę w sercu. Bardzo mi pomogła ta rozmowa,
wdrożyłam wskazówki odnośnie relaksacji, ale dalej czułam, że ten strach siedzi
we mnie, że tylko próbuję go zagłuszyć.
Dziś wiem, że ja
go nie chciałam wygonić z mojego serca, bo byłam w pędzie walki a ten strach
mnie do niej motywował, był kopniakiem.
Chciałam pomocy,
ale nie umiałam jej przyjąć…
Może nie
potrafiłam, może nie chciałam przyznać się, że jest problem?
Bo przecież
jakbym przyznała, to bym się już kompletnie załamała i może już nie miałabym
sił, by walczyć dalej? Czułam jak czas leci, za chwilę wybije Nam ROK STARAŃ,
więc trzeba cisnąć, biec dalej.
Nie mam czasu na zatrzymanie się, nabranie sił,
więc nie kontynuowałam coachingu.
Nie było na to czasu, a dziś wiem, że nie było we mnie na
to zgody, dojrzałości, bo ja wtedy jechałam samochodem, w którym zapaliła się kontrolka (kończy
się paliwo) a ja gnałam dalej, wciskałam gaz do dechy, bo myślałam, że na tych oparach
dojadę do celu, bo moja nawigacja pokazywała, że jestem już blisko.
Zaczęłam
uczestniczyć w darmowych webinarach, które Monika regularnie organizuje. Dzięki
nim czułam się częścią społeczności kobiet, które czują podobnie do mnie, że
nie jestem jedyna na tym świecie płacząca w dniu @, że nie tylko ja doświadczam
co miesiąc straty i żałoby, że poza mną są kobiety, które bezgranicznie
poświęciły się staraniom i walczą, że są wśród nich też te, które się poddały.
Wtedy nie brałam pod uwagę scenariusza, że się
poddamy, raczej co dalej? Co jeszcze mogę zrobić, aby się udało.
Wtedy zrozumiałam, że to już pora, może coś
ominęłam, dlatego trzeba się upewnić.
Wzięłam telefon
i umówiłam nas do kliniki niepłodności na pierwszą wizytę…
Komentarze
Prześlij komentarz